Bangkok - bez klimy w nocy cieżko ale jakoś daliśmy radę. Ja budzilam się bo było mi gorąco, zaś Jacek budził się z zimna..... Klimy staramy sie nie używać, w końcu moje przeziębienie jeszcze czasami daje o sobie znać :-(
Rano wstałam z tak zapuchniętymi oczami, że ledwo mogłam je otworzyć. Pewnie to skutek krótkiego snu ( poszliśmy spać o 12:30 a wstałam o 6 rano - gdy Jacek wrócił z treningu) i dużej wilgotności powietrza. O 8 a nawet wcześniej czekał na nas w hotelu przewodnik z polskiej agencji podróży (Chińczyk ale od chyba 2 pokoleń w Tajlandii, w dodatku katolik). Wycieczka zamówiona jeszcze z Polski ( za późno to zrobiłam bo tylko z 2 tygodniowym wyprzedzeniem więc właściciel był już zajęty z innymi wycieczkowiczami) okazała sie bardzo pożyteczna gdyż sami nie bylibyśmy w stanie tyle zobaczyć jednego dnia. Pierwszym punktem programu był railway market - jak widać na zdjęciach, tory kolejowe służą kupującym za chodnik ( czyli dość wąsko) zaś po bokach rozłożone są stragany ze wszystkimi produktami żywnościowymi jakie zamy i o których nie mamy o pojęcia (tych ostatnich oczywiście znacznie więcej). Były ryby (np żywe sumy w wiadrze), suszone ryby i rybki, mięso, suszone krewetki w rożnych rozmiarach, owoce, warzywa, ryż itd. Ogromna różnorodność produktów świeżych lub suszonych. Oczywiście tłum turystów miedzy kupującymi więc często tworzyły sie zatory w przejściu. Gdy zbliżał się czas przyjazdu pociągu ludzi było oczywiście coraz więcej bo wszyscy chcieli zobaczyć to na własne oczy - z daleka słychać trąbienie pociągu , stragany i zadaszenia zwijają się i po przejeździe pociągu ( czyli po ok 2 minutach) wszystko wraca do "normy" a torów w ogóle nie widać, jedynie ludzi i stoiska z towarami - niesamowite, że ludzie tu tak żyją. Tak jest ok 2-4 razy dziennie.
Z railway market pojechaliśmy na floating market - w Bangkoku jak widać życie kręci sie głownie wokół targowisk :-)
Tu zostaliśmy niemile zaskoczeni gdyż targ był pełen turystów (europejskich i miejscowych też) - całe wycieczki szkolne! Na straganach pełno pamiątek ale owoce, warzywa, ryby i restauracje tez.
Gdy my byliśmy, tak dużo pływało łodzi, ze w pewnej chwili zrobił sie korek - regół żadnych tak jak na drodze, wiec jedna łódź wpadała i ocierała sie o drugą :-)
Wracając do miasta poprosiliśmy o zjazd z autostrady żeby zobaczyć las mangrowy - dla nich to nic takiego a dla nas ciekawa sprawa. Okazuje sie, ze autostrada którą jechaliśmy została wyznaczona na mapie ręką samego króla !!!! Spytaliśmy, czy król jest inżynierem - nie, odpowiedział przewodnik - jest myślicielem!!!!
Widać, króla kochają tu miłością ślepą i czułą ( jak małe dziecko kocha i wypatruję sie w matkę) - bardzo to jest ujmujące.
Po powrocie do Bangoku czekała na wycieczka po stałym punkcie wszystkich turystów czyli wielkim pałacu. Zostałyśmy uprzedzeni o odpowiednich strojach - przewodnik dziękował ze uszanowaliśmy ich tradycje wyjmując z plecaka i zakładając inne ubranie (przyzwoitsze). Pałac faktycznie jest ogromny i piękny, mimo ze król w nim nie mieszka a jedynie co bardziej znamienici goście (np królową Elżbieta II). Przed pałacem jest ogromny ogrodzony dookoła trawnik - spytaliśmy o jego przeznaczenie gdyż rano Jacek znalazł bramkę i biegał po trawie - zbezcześcił miejsce kremacji królów jak się okazało!!!! Jednak ten trawnik czasem służy tez do innych celów jak np puszczanie latawcow - ale to tylko w określonym czasie.
Ja sama tez okazałam sie wielce niekulturalne gdyż wyjęłam kamerę i kręciłam szmaragdowego Buddę - musialm film skasować niestety ( żołnierz podszedł i nie było wyjścia ). Ale nie ja jedna byłam w takiej sytuacji, wiec spoko. Widzieliśmy najstarszy budynek , który służy do przechowywania przez 100 dni zwłok króla (w pozycji stojącej) zanim zostaną poddane na pobliskim polu kremacji - co kraj to obyczaj!
Kompleks pałacowy jest przepiękny !!!!!
Kolejnym punktem wycieczki była dzielnica chińska - ogólnie brudna i niefajna - przynajmniej kupiłam maść tygrysią.
Teraz oczywiście czas na kawę i masaż - Jacek potrzebuje ostatniego masażu przed maratonem a ja czekam i przynajmniej nie marnuje czasu ( to pisanie zajmuje jednak dużo czasu, którego mało gdy chce sie jak najwiecej zobaczyć).
Okazuje sie, ze pora deszczowa tak do końca jeszcze nie minęła i mieliśmy szczęście ze zaczęło padać akurat gdy jechaliśmy autostradą. Ciekawe jak będzie jutro?
Musimy znaleźć pralnię!
Jednak dzień nie skończył się zgodnie z planem- czekały nas jeszcze przygody!
Wzięliśmy z centrum, z masażu Tusk-Tuska i kazaliśmy zawieźć się na dobre, miejscowe, wegetariańskie jedzenie. Kierowca zawiózł nas do knajpy gdzie danie było za ok 300b wiec kazaliśmy się zawieźć w takie miejsce gdzie jedzą miejscowi. Tak znaleźliśmy się na nocnym bazarze - jedzenie super, za 3 dania zapłaciliśmy 425b czyli Ok. Oczywiście w tym czasie znowu zaczęło padać ale deszcz był tak ciepły, ze aż przyjemnie. Zrobiło się niestety późno i musieliśmy wracać do hotelu(Jacek zostawił ukłucie w recepcji i po 22 nied a się wejść do środka a była już 21:00).
Zanalezlismy więc Tusk-Tuska (napisałam Tuk-tuka ale mój iPad tak poprawił - bez komentarza). Oczywiście o tej porze był niesamowity ruch ale nasz kierowca gnał jak opatrzony aż utknelismy na dobre pod mostem (pod jakaś estakada drogowa) gdzie oczywiście był kolejny miejscowy rynek. Nasze iPhone były na wyczerpania, do hotelu daleko. Nasz kierowca wiec zadzwonił do hotelu i udało mu się jakoś wytłumaczyć ze nie mamy klucza i maja na nas zaczekać w recepcji. W telefonie został 1% baterii- mieliśmy ladowarkę ale Jacek nie zabrał kabla wiec co nam po zapasowym prądzie do telefonu?
W dodatku oczywiście lało okropnie ale tuk-tuk miał z prawej strony rozwieszona folie wiec było Ok.
Nasz kierowca jechał jakby urodził się co najmniej w Warszawie - pod prąd, "na trzeciego", nawet wysiadł i przestawił zaparkowany czyjś skuter.
Dojechaliśmy do hotelu o 21:50 wiec spoko