Nerwową atmosferę czuć w powietrzu od rana. Wszyscy zestresowani warunkami atmosferycznymi, barakiem znajomosci trasy itd.
Maraton czas zacząć
Przed śniadaniem, jak codziennie owocowe smuthie i potem lekkie śniadanie.
Zapakowali nas wszystkich do Zodiaków ok 8 rano wylądowaliśmy na wyspie św. Jerzego gdzie jest baza m.in. rosyjska i Chilijska.
Skromna bramka „start/meta stała na ladzie tuż przy zabudowaniach rosyjskiej bazy. Wszyscy musieli mieć oznakowane butelki z piciem- leżały w jednym miejscu na ziemi -na zawrocie wiec każdy musiał przebiec obok. Wspólny start dla maratończyków i polmaratonczykow: były nerwy i przebieranie nogami :-)
Zwycięzca juz był znany przy pierwszym nawrocie - niesamowicie szybko biegł i oczywiście wygrał z czasem 3:07:17 młody Amerykanin. 7 osób, które nie startowały czyli wolontariusze mieli różne zadania- mnie przypadło w udziale rozdawanie medali i zbieranie chipów - niektórzy nie wiedzieli co ja od nich chce bo zapomnieli ze maja pod kurtką/bluzą chipa :-)
Inni wolontariusze zapisywali czas podawany przez Toma -czasem trzeba było go szukać i krzyczeć żeby podał czas wiec nie są to czasy ustandaryzowane - kilka razy pytał się kiedy ktoś dobiegł i odejmował np 15 sęk od czasu jaki wskazywał mu zegarek :-(
2 osoby stały przy chińskiej bazie pilnując aby nikt nie wbiegł na teren bazy ale i tak na ostatnim okrążeniu kilka osób pomyliło się (wolontariuszy juz nie było) wiec nadrobili troszkę dystansu :-(
Były nawet 2 toalety czyli namioty z beczkami w środku na samym brzegu. Gdy tylko ktoś skończył biegi przebrał się od razu był zawszony Zodiakiem na statek. Tylko jedna Rumunką (od 18 lat mieszkająca w Nowym Jorku) została na mecie do końca. Hindus mający biec pełen maraton jako pierwszy przybiegł na metę półmaratonu - mówił ze nie jest w stanie przebiec pełnego maratonu- nie był przygotowany na takie warunki pogodowe i na taka ciężka trasę wiec został zwycięzca półmaratonu.