Rano poszlismy na ostatni spacer - pelno demonstracji popierajacych oczywiscie prezydenta obecnego i bylego, tance, spiewy - czyli ogolna fiesta.
Wokol duzo policji, strazy pozarnej i innych umundurowanych funkcjonariuszy.
Sklepy oczywiscie zamkniete - proletariat nie pracuje w dni wolne od pracy!
Tylko co tu robic? Na szczescie jest cieplo (tzn zimno bo zmarzlam w letniej sukience) wiec jakis spacerek - tylko ile mozna spacerowac? Co ci ludzie robia tu w wolnym czasie? Kin tez nie widzielismy ani nawet reklam filmow.
Masakra!
Na pożegnanie, właściciel hostelu zawołał nas i Brazylijczyka z sąsiedniego pokoju i dał każdemu po 100$- z własnej inicjatywy zwrócił nam wpisowe za odwołany maraton!!!!! Nie chcieliśmy ale nalegał :-) tego zupełnie się nie spodziewaliśmy !!
Na lotnisko byliśmy 3 godziny przed odlotem - nie wiadomo przecież co będzie się działo.
Zaskoczenie było bardzo szybko - okazało się, ze musimy zapłacić 552bolivarow podatku!!!! Na szczęście (nie wiadomo po co) mieliśmy jeszcze 500 bolivarow a resztę doplacilismy kartą. Oczywiście na międzynarodowym lotnisku , w stolicy kraju nikt nie mówi po angielsku!!!!! Pani tłumaczyła nam gdzie zapłacić podatek - mówiła chyba "DUŻYMI LITERAMI" ale my, gamonie nic nie roumielusmy. Zawołania kierowniczka tylko spłoszyła się gdy okazało się, ze faktycznie, nie rozumiemy hiszpańskiego!!!! Musieli zaprowadzić nas kilka metrów dalej do "kasjera".....
Sklepy na lotnisku wprowadziły nas w lekka konsternację : kupić można było jedynie kawę i czekoladę i to tylko za bolivary. Czemu nie ściągają od turystów dolarów????
Żegnaj Caracas......