Autobus oczywiscie spoznil sie (i dobrze) wiec w Caracas bylismy (w hostelu) o 6 rano (wyruszylismy o 20:45).
Przed hostelem zastalismy pusta ulice (ale juz jasno, wiec spoko) i zamiast kraty w dzwiach od ulicy - wielki blaszane drzwi z tzw blachy ryflowanej czyli dosc grubej. Mimo prosby wlasciciela musielismy zadzwonic - nie byl zdziwiony bo spodziewal sie nas - on w przeciwienstwie do nas, mial telefon i wiedzial od Rubena z Ciudad Bolivar, ze jestesmy w drodze.
Aby dostac sie do pokoju musielismy wiec pokonac:
- wpomniane drzwi z blachy ryflowanej
- krate wejsciowa
- krate na I pietrze
- krate wejsciowa do hostelu
- drzwi do hostelu
- drzwi do naszego pokoju!!!
Wreszcie lazienka z prysznicem (i ciepla woda). Cudowny powrot z gluszy lasu deszczowego do cywilizacji.
Wreszcie moglismy zdjac mokre(i brudne) ubrania i buty :-)
zaraz jednak po wejsciu, zabralismy z sejfu mojego ipada zeby polaczyc sie z Polska bo domyslalismy sie, ze brak wiesci z naszej strony byl malo sympatyczny :-(
Mielismy wrocic we czwartek rano (tutejszego czasu) a wrocilismy 2 dni pozniej - tutaj jednak wszyscy maja luz i spokoj - nie dzis, to maniana !!!!
W koncu udalo sie ruszyc w miasto: ludzie wyluzowani, rodzinne spotkania, sklepy otwarte, koncerty roznych zespokow - gdzie te zamieszki? jacy zabici? Pelen luz!!!!