Dziś ostatni raz zakładamy „pokładowe” stroje czyli kurtki i spodnie sztormami, do tego ocieplane wysokie kalosze. Super w tym wyglądamy, jak w szkolnych mundurkach ale wiatr w tym tak nie zacina. Na to oczywiście jeszcze kamizelki ratunkowe.
Wsiedliśmy w 12 osób do pierwszego Zodiaka.
Piękne Słońce ale wysoka dość fala. Dopłynęliśmy do zamkniętej, starej argentyńskiej bazy i powitano nas na stałym lądzie Antarktydy :-)
Wokół nas tylko pingwiny i śnieg. Weszliśmy na szczyt góry - lekko nie było bo trzeba. Tło iść po zamarzniętym śniegu (nie wolno po ścieżce pingwinów) a w kaloszach za wygodnie nie jest - w dodatku przy 4 warstwach odzieży na sobie. Za to widok z góry na zatokę, góry i lodowce przepiękny . Pogoda bardzo szybko się zmienia i następna grupa juz takiego słońca nie miała jak my. Widok na nasz statek (Akademik Ioffe), wieloryby, kolonie pingwinów góry.
Kolejnym Zodiakiem popłynęliśmy dalej w głąb zatoki - małe góry lodowe obok nas, schodzący w dół błękitny lodowiec stanowiło scenerię niezapomniana wręcz. Do tego na jednym z pływających małych lodowców spała młoda foka - na wyciągnięcie ręki.
Po powrocie na statek zdaliśmy nasze czerwono czarne stroje i czekał nas obiad. Jak zwykle zupa, bar sałatkowy i dania do wyboru.
No i potem się zaczęło - uprzedzono nas, ze trzeba wszystko „luźne” w kajutach pochować. Na korytarzach przy poręczach rozłożone papierowe (z folią w środku) torebki......
Bujanie faktycznie duże, na zewnątrz. UE dało się stać mimo, ze piękne słońce prosiło o fotki.
Po obiedzie sporo osób miało juz przyklejone okrągłe plasterki za uchem :-)
Niestety ale na kolacji mój żołądek miał dość wiec nie nic zjadłam tylko poszłam do kajuty po aviomarin :-( Jacek czyli ten, który nie wchodzi na karuzele (ja uwielbiam) nie miał żadnych sensacji. Ja wyszłam z kolacji i położyłam się tym razem na dolnej koi bo na górna nie miałam szans wdrapać się. Przespałam do rana w ubraniu cała noc :-(