Puno - okropnie brzydkie miasto. Przywitało nas ulewą i próbą znalezienia otwartej knajpy żeby zjeść kolacje. Zderzenie jazdy luksusowym pociągiem iponurego, biednego miasta nie zrobiło raczej dobrego wrażenia.
Wreszcie przydały się spodnie p.deszczowe gdyż faktycznie lało strasznie a ulice przypominały rwące rzeki.
Rano nasza miejscowa przewodniczka zabrała nas na prom skąd mieliśmy zacząć nasza 2dniowa wycieczkę po jeziorze.
Na szczęście wzięła na przechowanie nasze plecaki bo inaczej byłoby ciężko :-)
Na łódce spotkaliśmy się z "naszą" grupa czyli Amerykanie z pociągu, Peruwiańczycy, chyba jakaś Niemka itp. Ogólnie to na 15 osób miejscowi. Uli w mniejszości ale i tak pilot głównie mówił po hiszpańsku a gdy juz zaczął po angielsku, trudno bulo go chwilami zrozumieć.
Jezioro ogromne - godzinę płynęliśmy na sztuczne wyspy - powstały gdy miejscowa ludność uciekając w XVII w. Przed Hiszpanami schroniła się na wodzie - wyspy odbudowywane są co ok3 lata i mięska na. Ich ok 4 tys ludzi!!! Wyspy są "zacumowane" do dna wiec nie odpłyną na boliwijska stronę. Nie zazdroszczę życia na nich ale jak widać wszyscy są uśmiechnięci i mili - żyją oczywiście głównie z turystyki.
Następna wyspa Amantani, okazała się być miejscem naszego noclegu.
W porcie czekał na nasz miejscowy "wójt" i kilkoro mieszkańców. Każdy z turystów został przydzielony do konkretnego gospodarza na lunch i nocleg. Nam przypadł w udziale "wójt", który zaprowadził nas do swojego domostwa - oczywiście droga wiodła pod górę .
Dom rodziny jak i cała reszta w wiosnę jak na nasze standardy - mniej niż skromny: mimo zimna, brak ogrzewania, prąd tylko dzięki bateriom słonecznym, brak bieżącej wody, kanalizacji :-( raczej dość ciężkie życie ale ludzie uśmiechnięci i prowadząca bardzo proste życie, wyglądający na szczęśliwych.
Na wspólne wejście na szczyt góry na wyspie nie mieliśmy siły - zimno, wietrznie, wiec tylko chwile przeszliśmy się po wyspie i wróciliśmy do gospodarzy. Gospodyni podała na lunch przepyszną zupę z quinoi - jedzenie tylko wergetarianskie czyli pasujące. Na wspólna imprezę nie poszliśmy - Jacka znów dopadła choroba wysokogórska :-(
Spaliśmy na jednym łóżku (cieplej) ale przykryci 4 strasznie ciężkimi kocami.
Rano śniadanie i wypłynięcie z powrotem do Puno.
Po drodze odwiedziliśmy jeszcze jedna wyspę (lunch) i 3 godzinne płynięcie do Puno.